Kiedyś
byłam z moimi pociechami na naszym osiedlowym placu zabaw. Oczywiście Marsuś –
jak zwykle - wzbudził zainteresowanie dzieci. Dzieci zauważywszy Marsusia, podzieliły
się na mniejsze grupki i gwar ucichł. Widziałam ich spojrzenia, szepty, rozmowy
na temat Marsusia. W pewnym momencie podszedł do nas chłopiec. Miał może 10-11
lat.
-
Proszę pani jak nazywa się ten chłopczyk - zapytał
Podałam
prawdziwe imię Marsusia.
-
Acha. A dlaczego krzyczy a nie mówi ? zapytał
-
Bo jest niepełnosprawny i nie potrafi mówić. – odpowiedziałam - Porozumiewa się
z nami w taki sposób, jaki może. A ponieważ nie może mówić…. - Chciałam ciągnąć dalej, ale w tym momencie
usłyszałam:
-
„Krystian choć tu szybko”
-
„Babcia mnie woła” – powiedział chłopiec i odszedł.
Ponieważ
plac zabaw jest bardzo mały, a babcia siedziała na ławce obok – słyszałam, jak robi
wyrzuty swojemu wnukowi i zabrania pytać o „takie rzeczy”.
Zwróciłam
się zatem do babci, aby nie karciła Krystiana, że jeśli chce o coś zapytać, to
ja chętnie odpowiem, bo nie mam z tym problemu.
Nawet wolę, jeśli zapyta, bo
wiem, że wtedy będzie bardziej tolerancyjny i nie będzie chichotał na widok
Marsusia.
Jednak … - jak nietrudno się domyślić – do dziś nie zapytał o nic
więcej.
Innym
razem na tym samym placu zabaw jedna dziewczynka, która swoim zachowaniem
zdradzała zdolności przywódcze i zgrabnie wykorzystywała te umiejętności w
grupie rówieśników, zobaczywszy nas zbliżających się do placu zabaw, powiedziała
do swoich koleżanek:
-
„Nie bawcie się z nim, bo on jest chory” (tak jakby kiedykolwiek bawiły
się z Marsusiem!)
-
Nie jest chory, tylko niepełnosprawny – odpowiedziałam - Nawet gdybyście bawiły
się z nim kilka dni, to nie zarazicie się od Marsusia jego niepełnosprawnością.
I
uciekły.
Czasem
wydaje mi się, że dzieci są bardziej dojrzałe od swoich opiekunów. Tak jak
Krystian.
Zatem drodzy rodzice i opiekunowie. Pozwólcie pytać waszym dzieciom o
niepełnosprawność „u źródła” a nie gdzie indziej, gdzie zdobyta wiedza może okazać
się fałszywa!
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz